XVII „Śmigus” (10/10)

Kilka słów podsumowania – styl „Śmigusa”?

Czas na podsumowanie. W lwowskich obrazkowych historyjkach dwutygodnika „Śmigus”, rzadziej niż w warszawskich „Kolcach” odnajdziemy wesołe zdarzenia z życia aspirujących młodzianów, znudzonych panien czy podstarzałych bogaczy, którym młode żony „przyprawiają rogi”. Nie śmiejemy się tak jak podczas czytania warszawskiego tygodnika z sytuacji podpatrzonych w Ogrodzie Saskim czy podczas tańcujących wieczorków. Bohaterami lwowskich historyjek są zwykli ludzie w tym: lwowskie urwisy (baciary), żołnierze armii CK, dorożkarze. Historyjki z ich udziałem każą nam spojrzeć z przymrużeniem na ludzką biedę, nawet w niej poszukać dystansu do świata, znaleźć jaśniejsze strony i sytuacje budzące uśmiech na twarzy. Czy zatem lwowski genius loci, dotknął także skeczy i historyjek obrazkowych drukowanych w tym mieście? Jak najbardziej!

Bruno Tepa, Zaczarowany worek czyli żywcem ukradziony policjant,1891 r.

Najpopularniejszym twórcą jednostronicowych opowieści obrazkowych lwowskiego czasopisma jest Bruno Tepa, były one stale obecne w jego twórczości; artysta poszukuje dla nich formy, lubi operować dialogiem, umie też opowiadać historie samym rysunkiem. Jego kreska w opowiastkach obrazkowych jest czytelna, podporządkowana opowiadanej humorystycznej historyjce. To twórca, który moim zdaniem jest autorem jednej z najciekawszych polskich planszy z historyjką obrazkową z XIX w. Chodzi o brawurowo opowiedziany – bez słów – „Sen dorożkarza lwowskiego” z 1985 r., w której to pracy artysta z powodzeniem wprowadza postać zwierzęcą, a historyjka w finale okazuje się być tylko snem bohatera. Pomysł z obudzeniem się w ostatnim kadrze bohatera (i spadnięciem z łóżka), przypomina rozwiązanie zastosowane z powodzeniem w późniejszym o dwadzieścia lat amerykańskim komiksie „Mały Nemo w Krainie Snów” Winsora McCay’a.

Można zaryzykować hipotezę, że lwowscy czytelnicy dzięki pracom publikowanym w takich czasopismach jak „Śmigus” przyzwyczajali się do  występujących w nich ludycznych bohaterów, którzy byli niczym „znajomi z ulicy”, do wszelkiej maści urwisów lubiących płatać psikusy, do wojaków. Przy czym Ci ostatni nie byli żołnierzami-bohaterami, a raczej zgrywusami z armii CK. Początki europejskiego komiksu wszak stały właśnie na tego typu bohaterach.

Lwowscy czytelnicy przyzwyczajali się też do poszukiwania formy dla opowieści obrazkowej, dzięki obcowaniu z kreską, pomysłami i humorem Brunona Tepy.

Bruno Tepa, żart ze „Śmigusa”, 1894.

Jeżeli przyjąć tę hipotezę za prawdziwą, to wydaje się już oczywiste, że kolejne wielkie dzieło z gatunku polskich opowieści obrazkowych – przez wielu uważane za pierwszy polski komiks, czyli „Ogniem i mieczem. Przygody szalonego Grzesia” (1919), którego bohaterem był żołnierz-ochotnik, patriota, „swojak” pochodzący z gminu, duchowy „krewny” lwowskich baciarów, musiało urodzić się właśnie we Lwowie. Tu była publiczność gotowa na jego przyjęcie, patriotyczna atmosfera, tu była odpowiednie czasopisma, tu byli artyści którzy mogli sprostać wyzwaniu stworzenia nowoczesnej, cyklicznej historyjki obrazkowej – a to dlatego, że jedni i drudzy wychowani byli na wcześniejszej humorystycznej lwowskiej prasie takiej jak „Śmigus”. Lwowski Genius loci przeniknął zatem do lwowskich historyjek obrazkowych, a jego emanacja dała o sobie tak pięknie znać w historyjce o „Grzesiu” Kamila Mackiewicza i Stanisława Wasylewskiego. Przeniknął też do kolejnego wcielenia humorystycznej lwowskiej gazety – czyli do „Szczutka”. Nie byłoby więc „Grzesia”, gdyby nie praca poprzednich pokoleń lwowskich artystów, wydawców i czytelników.

W tym miejscu przerwiemy nasze rozważania o „Grzesiu” i „Szczutku”, będziemy je  kontynuowali w jednym z kolejnych rozdziałów.

KONIEC ROZDZIAŁU XVII.

Dodaj komentarz